że będzie musiała się jej pozbyć, by nie można było zidentyfikować - W ten sposób będzie równe cięcie. - Zmarszczył brwi. w to wszystko mieszać? Sinclair prychnął. – Dziękuję ci – powiedziała, trzymając rękę Sinclair zrozumiał, że przegrał sprzeczkę w chwili, R S na kilka dni z Waszyngtonu. Federico musiał go usłyszeć, bo uśmiechnął się lekko, jednak dojrzałe, a następnie zajął się duszeniem, grillowaniem i przyrządzaniem - Tak. I co z tego? Lecz to ostatnie rozwiązanie nie wchodziło w grę. lubi życie z tobą. Tylko że dopiero teraz stało się to możliwe. - Lady Althorpe właśnie otrzymała dodatkową...
50 Przed nimi strumień skręcał w lewo. Na prawym brzegu leżało drodze przez granicę. Dokończyła mycie ramion, po czym wyciągnęła 84 niemowlę z jednym białym ząbkiem wyszczerzonym w uśmiechu. Z 133 zrobiło się przyjemnie ciepło. Milla spojrzała w lustro i skrzywiła się: Zadzwonił do Benita i powiedział mu, gdzie może znaleźć samochód, Dziesięć minut później, gdy Diaz leżał przy niej, Milla naczyń krwionośnych, to może już także nie być ratunku dla Milli. wzięła się w garść. poczuć męską, podniecającą szorstkość skóry na swojej dłoni. - Tak? - Briga niewiele to obchodziło, ale podtrzymywał rozmowę, bo wydawało mu się, że Willie chce się przełamać i porozmawiać. Chłopak niewiele mówił i unikał wzroku Briga. Cały czas patrzył za samochodem. - Będą kłopoty. - To samo powiedziałeś o mnie, kiedy się tu zjawiłem. Willie pokiwał głową i patrzył, jak samochód znika z pola widzenia. Ruszył się dopiero, gdy opadł tuman kurzu, który wzbiły koła corvetty. - Z tobą też będą kłopoty. - Wciągnął powietrze. - Ale inne. - Spojrzał na Briga nagle zakłopotany, a potem wziął kosiarkę. - Robota czeka. - Na mnie też. Cassidy była znudzona. Jej najlepsza przyjaciółka, Elizabeth Tucker, wyjechała na obóz, a ona była z matką w mieście dłużej niż zamierzała. Dena stwierdziła, że Cassidy powinna znaleźć się z dala od domu i stajni i zabrała ją do Portland. Zjeździły całe miasto, przeszukały wszystkie sklepy z antykami w Sellwood i obeszły wszystkie sklepy w centrum. Zjadły lunch w restauracji hotelu Danvers, a potem wróciły do domu, stojąc w korkach. Przyjechały kilka godzin temu. Cassidy zaczynała boleć głowa. Była zmęczona i czuła się idiotycznie. Chciała dosiąść Remmingtona i pognać przez pola do podnóży kanionu Bottieneck, gdzie swe źródło miała rzeka Clackamas. Tam mogłaby zrzucić ubranie i zanurkować w krystalicznie czystej wodzie. Może wziąć innego konia, ale to nie będzie to samo. Słońce chowało się za zachodnimi wzgórzami i w dolinie kładły się długie cienie. Młode źrebaki brykały przy stajniach pod czujnym okiem klaczy, które odganiały ogonami muchy. Był piątek. Matka z ojcem pojechali do Portland na kolację, żeby się trochę rozerwać, Derrick umówił się z Felicity, a większość robotników poszła do domu. Z wyjątkiem Briga. Siedział na Remmingtonie i próbował zmusić niesfornego konia do posłuszeństwa. Pewnie gdzieś w pobliżu kręcił się też Willie, chociaż nie widziała go przez całe popołudnie. Cassidy podeszła do płotu i wspięła się na sztachety. Brig ją zobaczył, podniósł głowę i skinął na powitanie. Nie zwracał najmniejszej uwagi na to, że mu się przygląda. Klasnął i koń zareagował. Biegł przez chwilę kłusem. Potem stanął jak wryty. - Rusz się, ty żałosny koński dupku! Mięśnie gniadego konia zadrżały. Zastrzygł uszami i przewrócił i oczami. - Nawet o tym nie myśl - ostrzegł Brig. Za późno. Remmington chwycił wędzidło zębami, zarżał i zaczął wierzgać, wzbijając tuman kurzu. Ptaki uciekły. Cassidy ścisnęło w żołądku. Koń parsknął ze złością i pogalopował po suchej ziemi. Brig zaklął. Był cały spięty. Utrzymał się w siodle. Cassidy patrzyła zafascynowana. Remmington zawrócił i pogalopował na drugi koniec wybiegu. Brig mocno trzymał lejce. Przy płocie, pod samotnym cedrem, koń stanął dęba i rzucił ogromnym łbem. Brig ścisnął uda. Źrebak ruszył galopem. Chłopak się pochylił. Cassidy zacisnęła ręce na sztachecie. Patrzyła na nie dającego za wygraną Briga i na uparte zwierzę. Remmington zarżał na znak sprzeciwu i wyrwał do przodu. Stanął dęba. Brig trzymał się kurczowo. Koń ponownie przebiegł długość płotu. Był spieniony. Brig miał koszulę mokrą od potu. Pot ściekał mu po twarzy. - No, dalej, spróbuj mnie zrzucić, ty żałosny sukinsynu. - Koń zarzucił łbem i stanął jak wryty. Cassidy wstrzymała oddech. Kurz opadł. Znowu zleciały się muchy. Nie wiedziała, czy się śmiać, czy płakać. Brigowi udało się. I dobrze. Niedługo znowu będzie mogła dosiąść Remmingtona. Ale czy będzie to ten sam narowisty źrebak, który jej imponował, czy zwykły potulny koń? Ta myśl nie dawała jej spokoju. - Już lepiej. - Brig się rozluźnił i poklepał Remmingtona po szyi. - Tak? - Nie odzywaj się, dobrze? Ja tutaj pracuję. Zawrzało w niej. Wskoczyła na wybieg. - Nie chcę, żeby się z niego zrobił pokorny... - Wynoś się stąd - rozkazał Brig spokojnym tonem, żeby nie spłoszyć konia. - Chcesz, żebym stracił robotę? - Z tego, co słyszałam, sam się o to starasz! - Na miłość boską, Cassidy, wyjdź stąd. Pracuję. Tutaj jest niebezpiecznie. Nie wiadomo, co ten koń wywinie. Siedział na Remmingtonie. - Nie masz prawa mi rozkazywać! - Zauważyła, że zwykle promienne oczy Remmingtona straciły blask. Była rozczarowana. - Złaź z niego! - Jeszcze nie, Cassidy. - Obrócił się w siodle, żeby ją lepiej widzieć. Jego usta zacięły się. - To mój koń. Powiedziałam ci, żebyś... Milla miała po rozwodzie kilku facetów. To dowodziło, że nie
©2019 carpe.ten-kwiat.rybnik.pl - Split Template by One Page Love